poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 19. W końcu poznałem uczucie miłości

Hermiona była bardzo szczęśliwa; jej nadzieja, że spotka rodziców nie umierała, ale powoli zaczynała tracić cierpliwość. Gdy Greg i Rose dnia wcześniejszego ją odwiedzili, wprost nie mogła się nacieszyć. Ta radość przysłaniała wszystkie smutne i nieszczęśliwe momenty w jej życiu, które niedawno się wydarzyły.Jednak gdy Hermiona myślała, że wszystko się przejaśnia, nie miała pojęcia jak bardzo się myli.
-Cześć - przywitał się Draco, wchodząc do kuchni. - Szczęśliwa po spotkaniu z rodzicami?
-Bardzo. Jestem wam bardzo wdzięczna, że pozwoliliście się nam spotkać.
-To sprawa Dumbledora, jemu dziękuj. - Oparł się o blat kuchenny. - Miałabyś jeszcze jakieś życzenia?
-Zdziwiłeś mnie. Nie sądziłam, że mogę... jak to stwierdziłeś, mieć życzenia. Mamy wojnę, myślałam, że nie wszystkie moje zachcianki będą spełniane.
-Powiedzmy, że dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień. - Uśmiechnął się. - Na razie Voldzio się trochę uspokoił, więc chyba możemy trochę wyluzować.
Hermiona zaśmiała się głośno.
-Jak go nazwałeś? Voldzio?
-Tak. Pani Molly zaprosiła nas do Nory, więc pomyślałem, że...
Hermiona zrobiła wielkie oczy i wydając z siebie głuchy jęk, uwiesiła się na szyi chłopaka.
-Hej, hej! Spokojnie - zaśmiał się, ale odwzajemnił uścisk.
-Mogę pojechać do Nory?
Spojrzała błagalnym wzrokiem w jego szare oczy.
-Tak jakby.
Zaśmiała się, a jej śmiech był pełen radości i dziwnego spokoju. Ten chłopak uszczęśliwił ją tak, jak jeszcze nikt. Usiadła przy stole i zakrywając twarz dłońmi, pokręciła głową.
-Merlinie, nie wiem co powiedzieć.
-Nic nie mów. I daj rękę.
-Co?
-Daj rękę.
Nieco zdziwiona dziewczyna podała mu dłoń, którą chwycił. Nagle poczuła dziwne uszczypnięcie w brzuchu i zaczęła wirować, dopóki nie poczuła twardego podłoża pod swoimi stopami. Zupełnie zaskoczona, nie wiedząc na początku gdzie jest, zrobiło jej się na chwilę niedobrze. Przymknęła na chwilę oczy i gdy poczuła, że jej lepiej, otworzyła je i zaczęła się rozglądać. Ujrzała Norę i poczuła łzy w oczach. Drzwi gwałtownie się otworzyły i niczym strzała wypadła przez nie pani Molly z mężem i Ginny. Uściskana i wycałowana dziewczyna została poprowadzona do jadalni.
-Draco, chłopcze, chodź z nami. - Pani Molly spojrzała na chłopaka, który stał w miejscu nieco zawstydzony. Zawahał się, ale po chwili ruszył za nimi. - Zrobię herbatę, kanapki. Muszę zająć czymś ręce.
-Członkowie Zakonu są na misji. - Poinformowała Ginny pozostałych. - Mamo, nie martw się, proszę cię. - Matka spojrzała na nią.
-Tam są moi synowie. Będziesz miała własne dzieci to zrozumiesz.
-Fred i George w jego wieku robili gorsze rzeczy, nie pamiętasz? - Rudowłosa nie dawała za wygraną. - Musisz dać Ronowi szansę i mu zaufać.
Gospodyni westchnęła. Pocałowała córkę w czoło i na moment się zamyśliła..
-Ah, Hermiono, jak tam skarbie po spotkaniu z rodzicami? Greg, Rose i Harry są na górze, zaraz ich zawołam, chyba nie wiedzą o twoim przyjściu.
Molly krzyknęła i po chwili Harry zbiegł po schodach, a za nim pojawili się uszczęśliwieni rodzice dziewczyny.
-No, kochanie! - Greg poszedł przytulić córkę. -Już się stęskniłem!
Dziewczyna wstała i przytuliła ojca.
-Właśnie się pytałam Hermiony, jak tam po wczorajszym spotkaniu. Wydaje się być szczęśliwa.
-Bo tak jest - przyznała brązowowłosa. - Jestem szczęśliwa. Pani Molly, czy Zakon jest na tej misji, o której wczoraj dyskutowano?
-Tak - powiedziała cicho. - Oh, niechże oni już wrócą!
Ginny spojrzała znacząco na Hermionę. Gospodyni, żeby zająć czymś ręce zaczęła znosić przeróżne potrawy, zapraszając gości do stołu. Greg robił dziwne miny do dziewcząt, zupełnie je rozśmieszając, Rose przewracała oczami, próbując ukryć dziwny uśmieszek, a pani Molly opowiadała, a przynajmniej starała się opowiedzieć o Norze, co się z nią działo przez ostatnie tygodnie. Jak prawdziwa rodzina; wszyscy szczęśliwi, śmieją się i radują. Jednak Draco nie podzielał szczęścia innych. Siedział, oparty o stół, zapatrzony w widoki poza oknem. I tak mijały minuty. Chłopak niewiele się odzywał, od czasu do czasu się uśmiechnął.

Członkowie zakonu, ukryci pośród gęstych zarośli i drzew, czekali niecierpliwie rozglądając się. Patrzyli po sobie zdezorientowani, bo nikt nie nadchodził. Każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie, przeradzając się w minuty. Nagle, usłyszeli jakiś świst.
Czarodziej w czarnej szacie latał na miotle, robiąc w powietrzu wielkie koła, patrząc wokół siebie, aż nagle zaczął spadać lekko w dół, zatrzymując się przy ziemi. Machnął ręką w jakimś nieokreślonym kierunku, dając pozwolenie na przejście pozostałym śmierciożercom.
Snape spojrzał znacząco po innych i wszyscy pozostali zrozumieli. Wyjęli różdżki i czekali na przybycie pozostałych śmierciożerców. Gdy zobaczyli sześć postaci ubranych w ciężkie, czarne jak noc szaty, większość poczuła, jak po plecach przebiegają im dreszcze. Jeden śmierciożerca, niezwykle potężny i wysoki w dłoni niósł zwitek papieru.
-JUŻ! - krzyknął głośno Snape i w jednym momencie z różdżek powypadały czerwone jak płomień zaklęcia.Śmierciożercy Równie szybko postaci w czarnych szatach zaczęli się bronić, jednocześnie atakując. Jako, że Zakon miał przewagę liczbową, szybko rozprawili się z połową przybyłych śmierciożerców. Jednak jeden z nich, które miał w ręku plany i taktykę bitwy, widząc, że ma marne szanse na wygraną, przemienił się w czarny dym i popędził wśród drzew. Żadno z zaklęć trafiało jedynie w drzewa, nie dościgując śmierciożercy.
-Idę za nim, zajmijcie się pozostałymi! - krzyknął Snape i również zamieniając się w kłęby czarnego dymu wyruszył w poszukiwaniu. Śmierciożerca uciekając przed Snapem odwrócił się na chwilę i widząc, że nie ma szans na ucieczkę przystanął na ogołoconej z trawy i krzewów pagórka. Po chwili stanął na owym pagórce i Severus.
-Widzę, że nie miałem szans na ucieczkę. Snape - syknął. - A więc jednak należysz do tych... tych... - wypluł ślinę.
-No, do kogo? Odkryłeś moją tajemnicę, teraz będę musiał cię zabić.
-Voldemort się zawiedzie, jeśli dowie się, że jego "najwierniejszy" sługa okazał się zdrajcą.
-A od kogo się dowie? Na pewno nie od ciebie. - Posłał w jego stronę kpiący uśmiech.
-Nie zostawiasz mi wyboru. Walczmy.
-Walczmy.
Oboje stali wyprostowani. Z wyprostowaną ręką, skierowaną ku przeciwnikowi, patrzyli sobie nawzajem oczy. Nie byli świadomi, ile czasu minęło nim z ich różdżek poleciały pierwsze zaklęcia. Walka trwała długo, oboje byli siebie godni. Po całej męczącej walce, zwycięzcą okazał się Severus. który rozbroił Williama, niegdyś jego przyjaciela.
-Nie sądziłem, że tak zakończymy swoją przyjaźń - powiedział cicho Severus. - Ciężko mi to zrozumieć.
-Leżę tutaj, bezbronny, mów mi tak dalej a na pewno mnie dobijesz - powiedział z nieukrywanym bólem w sercu. - Na co czekasz? Zabij mnie, tu i teraz. Może się kiedyś spotkamy w piekle.
Snape przymrużył oczy i kręcąc głową, dokończył cicho swoją pracę.
-Avada Kedavra - powiedział i uprzednio spoglądając na przyjaciela z góry, zabrał plany.

-Kochani - odezwała się Pani Molly - zobaczcie, kto wraca!
Około piętnastu członków Zakonu właśnie otwierało drzwi, wydając z siebie bojowy okrzyk.
-Mamy, mamy wszystkie plany śmierciożerców! Przychwyciliśmy je. Nie odnieśliśmy żadnych strat - zaskrzeczał nieco zasapany Moody, ignorując zdumione spojrzenia gości. Przez krótki moment każdy krzyczał, jakie to szczęście, a Ron został od razu przebadany przez panią Molly. Kiedy już wszyscy ucichli, Ron przysiadł się do stołu, siadając tuż obok Hermiony.
-Cześć - szepnął.
-Hej - odparła cicho, posyłając mu niewinny uśmiech.
-Musimy przygotować się na zebranie - odezwał się znowu Moody. - Skoro mamy już plany śmierciożerców, gdzie wszystko jest dokładnie wyrysowane, możemy zrobić kolejny, ale tym razem duży krok na przód.
-Nie ma mowy, nie w tej chwili! - zawołała pani Molly. - Mamy specjalnych gości i nie zamierzam martwić się o Zakon Feniksa. Teraz jest czas na zabawę, o sprawy wojenne zatroszczmy się jutro. Snape, dokąd zmierzasz?
-Nie interesują mnie imprezy - mruknął. - Mam dużo pracy.
-Wracaj tu! - powiedziała zdecydowanym głosem, opierając pięści na swojej talii. - Zostań z nami i nie uciekaj, przynajmniej dziś.
-Niech ci będzie - mruknął pod nosem, ale posłusznie usiadł.
-Przygotuję deser. Draconie, mogę prosić cię o pomoc?
-Oczywiście - powiedział i pomaszerował za panią Weasley. Zaczęła na półmisku układać różne smakołyki, w głębi coś analizując. Po krótkim momencie głęboko westchnęła.
-Domyślasz się chyba, że nie poprosiłam cię tutaj tylko po to, byś mi pomógł?
-Owszem.
-Draco, wiem, że masz ciężki okres... całe twoje życie było ciężkim okresem. Twoi rodzice popełnili wiele błędów, ale bardzo cię kochali.
-Oni nie wiedzą, co to znaczy kochać.
-Skarbie - podeszła i położyła mu rękę na ramieniu. - Oni wiedzą, co to znaczy, ale nie okazywali ci tego i nie dawali ci tej miłości w należyty sposób. Teraz należysz do naszej rodziny, chcę, byś to wiedział.
Draco nic nie odpowiedział.
-Należysz do Zakonu, a należąc do zakonu, należysz też do naszej rodziny. - Ucichła, bo nie wiedziała co powiedzieć. - Nie zastąpię ci prawdziwej matki, ale spróbuję. Jednak muszę zapytać: czy chcesz z nami być?
-Ja... nie wiem.
Molly westchnęła. Ten chłopak nigdy nie zaznał miłości w życiu i chciała mu to podarować. Rodzinę. Ale jeśli on tego nie chciał, to jaki był sens?
-To znaczy... - zawahał się chłopak. - Chciałbym należeć do rodziny. To... byłoby wspaniałe, na pewno.
-Cieszę się. - Odwróciła się i dalej zajęła się półmiskiem. - Skarbie, za dwa miesiące będą święta. Chciałbyś je spędzić z nami?
-Nigdy nie obchodziłem świąt.
Gospodyni zaśmiała się serdecznie.
-W porządku, w porządku. Zapytam się inaczej: chciałbyś do nas przyjechać podczas tej przerwy?
-To, że nigdy nie obchodziłem świąt, nie znaczy, że nie chcę spróbować takiego życia. Dziękuję, proszę pani.
Naprawdę był zdziwiony, ale jednocześnie zadowolony z tego, że tak to się potoczyło. Jednak za nic nie spodziewał się, że pani Molly go teraz przytuli. Tak, miłość, to wspaniałe uczucie.

No dobra, chciałam trochę nabroić podczas tej całej bitwy, ale na to będzie jeszcze czas. Dawno nie napisałam takiego długiego rozdziału, nawet jestem trochę dumna. Jedynie co mnie dobija, to treść napisanej notki. Nie podoba mi się szczególnie początek. Ale ocenę pozostawiam wam.
Niedługo koniec roku, a ja będę opuszczać klasę,  z którą byłam przez ponad dziesięć lat. I mimo, że tak naprawdę często chodziłam wokół nich zirytowana, bo nigdy nie byliśmy zintegrowaną klasą, to teraz tak naprawdę pojęłam, że ich kocham. Coś czuję, że sala gimnastyczna, na której odbędzie się zakończenie roku będzie tonęła w morzu łez.
Buziaczki. :*

sobota, 10 maja 2014

Rozdział 18. Próba Hermiony

Spotkanie Zakonu Feniksa wciąż trwało. Gdy dyrektor niespodziewanie pojawił się na początku owego spotkania, wielu członków nie kryło swego oburzenia. Albus znika na wiele miesięcy, a potem przychodzi, jak gdyby nigdy nic? Jednak zdołał się wytłumaczyć:
-Moi drodzy. Harry, Hermiona oraz ja jesteśmy ludźmi, których Voldemort chce się pozbyć jako pierwszych. Dlatego największym celem Zakonu jest w tej chwili zapewnienie bezpieczeństwa zarówno Harremu i Hermionie, jak i mnie, bo jeśli ktokolwiek z nas zginie, Voldemort będzie zdecydowanie bliżej wygranej. Chce nas wyeliminować! I zaczął ode mnie. Nie mówiłem o tym nikomu, nawet Severusowi, ale odbyłem z nim wiele miesięcy temu potyczkę, z której wyszedłem zwycięsko. Jednak wiele razy śmierć mignęła mi przed oczami i zrozumiałem powagę sytuacji. Musiałem uciekać.
Przez ponad dwie godziny było mówione o kolejnych kryjówkach Hermiony, gdzie poprzystało na to, że dalej zostanie pod ochroną Draco. Dziewczyna opowiedziała również o dziwnym mrowieniu w okolicach nadgarstka, gdzie Dumbledore obiecał zająć się tym po spotkaniu. Teraz jednak, priorytetem okazała się być misja organizowana przez Moody`ego.
-Śmierciożercy będą przenosić swoje plany z fortecy. Nie wiemy dokąd. Nasz cel: przechwycenie ich.
Wiele osób chciało podjąć się tego zadania, jednak mogło w tym uczestniczyć tylko część osób: nawet Ron został do tego wybrany, mimo sprzeciwów pani Molly. Misja miała odbyć się już dnia jutrzejszego, więc przed nimi było jeszcze dużo pracy.
Harry, jako, że też mógł uczestniczyć w spotkaniach czuł się wniebowzięty i uznał, że próby podsłuchiwania wraz z Ronem są zupełnie niepotrzebne bo od dzisiaj należą do Zakonu.
Po ponad trzech godzinach spotkanie zakończyło się, a wszyscy członkowie wychodzili żegnając Hermionę i Draco ciepłymi słowami. Wychodzili na zewnątrz, gdzie była okropna pogoda. Padał deszcz i wiał przeraźliwie zimny wiatr. Nie minęło wiele sekund, gdy członkowie teleportowali się z cichym trzaskiem. W domku blondyna pozostał tylko Dumbledore, Snape, Draco i Hermiona.
-Mówiłaś więc, - Dumbledore z cichym westchnieniem opadł ciężko na fotel, a w ślad za nim poszli pozostali. - że ostatnio czujesz coś dziwnego w swoim nadgarstku.
Hermiona przyjrzała się dyrektorowi, który głaskał swoją długą, siwą brodę.
-To było podczas przyjścia pana Snape`a oraz Malfoya seniora. Poczułam dziwne szczypanie, a potem mrowienie. Profesorze... czy to może być związane  z czarną magią? - To pytanie dręczyło Hermionę niemalże od początku.
-Możliwe, ale miejmy nadzieję, że nie. -Albus podszedł do niej i wziął jej rękę w swoje dłonie. - Nie wyczuwam tutaj niczego złego, ale mój instynkt też bywa złośliwy. Wstań, Hermiono.
Dziewczyna nie ukrywała swojego zdziwienia, ale była posłuszna. Dyrektor poprowadził ją do wyjścia, a Draco i Severus także poszli w ich ślad - z lekkim strachem tego, co zaraz usłyszą i zobaczą. Albus kazał dziewczynie stanąć koło bliskiego drzewa, a on sam stanął kilka metrów dalej.
-Walcz ze mną.
Hermiona zrobiła wielkie oczy.
-Nie! Nie zrobię tego. -Gwałtownie zaczęła kręcić głową.
-Hermiono, to nie była prośba.
-Nie mogę z panem walczyć.
Dyrektor popatrzył się na tę niewinną dziewczynę, przymknął na chwilę oczy i posłał ku niej zaklęcie niewerbalne. Dziewczyna, niezwykle zaskoczona, nie zdążyła wyjąć różdżki. Wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie, tym samym odbijając zaklęcie, któro pognało i uderzyło w drzewo.
-To... niemożliwe - wyjąkał Draco.
-Dobry refleks, panno Granger. -Dyrektor posłał szeroki uśmiech w jej stronę, kiedy ona szybko wyjęła różdżkę.
-To jest szalone!
Albus posłał w  jej stronę jeszcze dwa zaklęcia, nieco silniejsze niż poprzednie, a ona bez trudu to odbiła.
-Odbiłaś wszystkie moje zaklęcia, nawet samą dłonią. Czysty dowód na to, że dobra różdżka nie świadczy o zdolnościach czarodziejów. Teraz ty poślij zaklęcie w moją stronę.
Severusowi nie podobał się ten pomysł, ale postanowił się nie odzywać. Draco natomiast nieświadomie schował się za Snapem, lekko wychylając głowę by móc ujrzeć to, co zaraz się wydarzy.
Hermiona zaś, zawahała się przez sekundę, bądź dwie, ale ostatecznie krzyknęła celując różdżką w Albusa:
-Drętwota!
Albus co prawda odparł zaklęcie, ale poważnie zachwiał się na nogach i mało brakowało, by upadł.
-Wiesz, co to oznacza? - zapytał cicho, głęboko oddychając. Dziewczyna pokręciła głową. -Masz niebywałą moc. Myślę... że to od ciebie zależy wygrana całej wojny.

Mijały kolejne godziny, a Hermiona wciąż siedziała w osamotnieniu, nie chciała nikogo widzieć, ani z nikim rozmawiać. Wojna już niedługo, a tymczasem ona dowiaduje się, że losy ostatecznej bitwy zależą tylko od niej.
-Hermiono? -Drgnęła, gdy usłyszała jego głos. Nie chciała nikogo widzieć, a szczególnie jego. Coś odpychało ją od chłopaka, choć sama nie wiedziała co. Co to za wielka moc, skoro nawet nie potrafi opanować swoich emocji? - Masz gości.
Podniosła lekko zamglony wzrok na niego.
-Kto?
Zza pleców chłopaka wyłonili się jej rodzice. Tata rozprostował ramiona, by móc przytulić córkę, za to mama niemalże rozpłakała się.
-Kochanie moje, Hermiono. Tak się stęskniłam... - załkała.
Miłość matczyna jest czymś wspaniałym. Hermiona doświadczała jej przez całe swoje dzieciństwo, jednak teraz zabrakło jej tego. Została oddzielona od swoich rodziców, a musiała sobie radzić, co przychodziło jej jednak z trudnością.
Gdy oderwała się od taty, śmiało przytuliła się mocno do mamy.
-Tęskniłam.
-My też - powiedział Greg.
-Przez ten cały czas, mieszkaliście u państwa Weasley?
-Tak - odezwałs się teraz Rose. - To naprawdę miła rodzina. A pani Molly jest cudowną kobietą i na dodatek świetnie gotuje.
-Miałam okazję tego doświadczyć. - Uśmiechnęła się. - Cieszę się, że jesteście zdrowi i cali. Jestem wdzięczna pani Weasley i jej mężu, że zaopiekowała się wami.
-To był bardzo miły gest. Wyobraź sobie, że twój tata uczestniczył nawet na zebraniu Zakonu Feliksa!
-Feniksa, mamo. - Zaśmiała się głośno Hermiona. - To jest duży zaszczyt. Żaden z nieznajomych,. nawet jak należał do bliskiej rodziny nie był wpuszczany na narady.
-To prawda - Greg pocałował żonę w czoło, obejmując ją ramieniem. Następnie podszedł do Hermiony i uczynił to samo. - Ale nieźle pracowałem nad taktyką. Moje pomysły zostały zauważone.
-Cieszę się.
-Ja też, córciu, ja też. Cieszę się, że mam koło siebie dwie takie piękne kobiety. Nie mogłem sobie wyobrazić lepszej rodziny. -Uścisnął najmocniej jak mógł Rose i Hermionę, na co one się zaśmiały. Jednak nikt nie był świadomy, że obserwował ich bardzo samotny i smutny chłopiec, który nigdy nie doświadczył takiej czułości jak Hermiona. On nawet nie wiedział, co to znaczy. Draco zacisnął mocno szczęki i przeszedł do drugiego pokoju.

środa, 30 kwietnia 2014

Rozdział 17. Pierwsze zebranie

Znowu kolejny miesiąc bez żadnego znaku życia, aż mam ochotę schować się pod ziemię i się z niej nie wychylać. Ale najpierw miałam taki nawał nauki, że aż jestem zdziwiona, że zdołałam wszystkie sprawdziany pozdawać na dobre oceny. O egzaminach nie będę wspominać, polski, angielski oraz MATEMATYKĘ (♥) pozdawałam najlepiej, ale nie podołałam reszcie, co jest dziwne...
Nie będę was kolejny raz przepraszać za taką przerwę - po prostu postaram się już was nie zawodzić.
Mam jeszcze tylko jeden, maluteńki ale dość szkodliwy problem - karta graficzna w moim komputerze jest do wymiany i... naprawdę, nie wiem, kiedy się tym zajmiemy.
Miłej lektury!
Madi

Poczuła, jak dreszcz strachu przebiega jej po plecach. Jednak coś nie pozwoliło jej ruszyć się z miejsca. Stała i wpatrywała się w dwie postacie z pewnym przerażeniem i … ciekawością.
-Hermiona, musimy uciekać! – powtórzył niespokojnie Draco, ciągnąc ją za ramię. Ona jednak uparcie pozostawała w miejscu i wciąż go zbywała
-Poczekaj! – szepnęła. – Coś mi tu nie gra.
-Hermiona… -syknął przeraźliwie. Nie rozumiał jej spokoju, zamiast brać nogi za pas to ona stała, nad wyraz opanowana. Nie widział żadnej oznaki przerażenia, czy chociażby strachu. I nagle zrozumiał jej postawę; jedna z zakapturzonych postaci odwróciła się i Draco ujrzał Snape’a.
Hermiona parsknęła i wyprostowała się, uważnie przyglądając się Draconowi.
-Nie mam już do ciebie siły – odparł szczerze blondyn. – Już drugi raz niemalże wystawiasz się hienom na pożarcie. Masz ogromne szczęście, wiesz?
-Wiem. –Przyznała, kiwając głową. – Ale, Draco… poczułam coś w rękach, od nadgarstka aż do opuszku palców. Jakieś mrowienie. Nie potrafię określić, co to mogło być.
-Ja też nie wiem – szepnął, kręcąc głową. – Być może jest to coś związanego z twoją magią. Porozmawiamy o tym później, a teraz chodź.
Wolnym krokiem ruszyli  w stronę Snape’a. Draco, który  szedł pierwszy nagle przystanął i oparł się barkiem o drzewo.
-Zapraszamy do salonu, mamy dobrą herbatę i świeże ciasteczka – powiedział głośno z nutką sarkazmu.
-Humorek dopisuje, widzę – odrzekł Snape i w tym momencie Draco zobaczył, kim jest towarzysz Severusa – Lucjusz. – Powinienem wam palnąć kazanie na temat waszego wychodzenia z domku. Wolicie, żebym to zrobił teraz, czy w salonie przy herbatce i ciasteczkach? Może ty Draco wybierz.
Malfoy podniósł kąciki ust w ironicznym uśmieszku.
-To był mój pomysł – Hermiona wzięła pałeczkę w swoje ręce i przyznała się prędko.
-Nieważne – przerwał jej Snape. – Panno Granger, Draconie… wejdźmy do środka, musimy was o czymś powiadomić.
Te słowa przestraszyły pannę Granger nie na żarty i by prędko się dowiedzieć, o co chodzi, weszła do salonu i bez żadnych ceregieli przeszła do sedna sprawy:
-O co chodzi?
-Spokojnie, panno Granger – odezwał się, o zgrozo!, Lucjusz. Severus, który był nieco rozbawiony całą sytuacją, obserował z boku całe zajście i zastanawiał się, kto jest bardziej zestresowany i zdziwiony całą sytuacją: Draco, czy Hermiona. – Nie mamy żadnych negatywnych wieści, które zagrażałyby zdrowiu twojego, albo twojej rodziny. Podejrzewam, że bardzo za nimi tęsknisz…
Dziewczyna parsknęła i założyła ręce na piersi.
-To chyba jasne?
-Oh, tak, panno Granger. To było retoryczne pytanie. –Lucjusz usiadł na sofie, przyjmując arystokratyczną postawę godną noszenia nazwiska Malfoy. – Przyszliśmy was o czymś powiadomić, mamy nadzieję, że nie będziecie na nas zdenerwowani. Jako, że nie mieliśmy miejsca na nowe zebranie zakonu, Severus wszystkich członków zaprosił tutaj.
Reakcje nastolatków były różne. Hermiona pisnęła i podskoczyła, a jej radość prawdopodobnie osiągnęła maksymalną radość. Uścisnęła Dracona, jednak prędko odskoczyła widząc, co w afekcie szczęścia czyni. Blondynowi natomiast mina zrzedła.
-Co takiego? – zapytał z niedowierzaniem. – To był domek rodzinny, o którym nikt miał nie wiedzieć, a teraz… - westchnął.
-Po wojnie postaramy się o nim zapomnieć, Draconie – powiedział Severus z odrobiną kpiny w głosie. –Będziecie mieli go na osobności z Hermioną, jeśli wam tak bardzo zależy. Ale bitwa wymaga trochę poświęcenia i mam nadzieję, że nas nie zawiedziesz. – Nie czekając na odpowiedź żadnego z nastolatków, Snape kontynuował: - Poza tym ta kryjówka nie jest teraz pewna. Śmierciożercy wyruszają na północ w poszukiwaniu panny Granger, czyli tutaj. I mamy pewien dylemat, który musimy przedyskutować.
-Dobra, przedyskutujemy – przerwał czerwony na buzi Draco. –Możemy porozmawiać? – zwrócił się do Severusa.
-Jak sobie życzysz.
Przeszli do kuchni, gdzie Draco miał zamiar udusić własnymi rękoma swojego ojca chrzestnego. Nie interesowali się tym, że Hermiona została sam na sam z Lucjuszem.
-Nie wiem co sobie ubzdurałeś, naprawdę – rozpoczął. – Ale nie życzę sobie, żebyś dawał jakiekolwiek aluzje względem mnie i Hermiony.
-Aż tak bardzo cię to uraziło? – zapytał niezrażony bojową postawą Malfoya Snape. – Myślę, że gdyby nie było nic na rzeczy, nie byłbyś na mnie zły za te słowa i nie rzucałbyś mi się do gardła.
-Słuchaj, – warknął – przez te twoje niewinne teksty jak jesteśmy sami powstaje dziwna atmosfera.
-Jak jesteście sami?
-Oh, Snape! Przestań sobie wyobrażać niewiadomo co!
-Przecież widzę, że między wami iskrzy. Ślepy by to zauważył. A ty idioto zabierasz się do tej sprawy jak pies do jeża!
Draco westchnął. Długo czekał na tę rozmowę, bo już miał ewidentnie tego wszystkiego dość, ale teraz był już zmęczony wykłócaniem się o rację i chciał, by koniec tej konwersacji wreszcie nadbiegł.
-Po prostu hamuj się, w porządku? Między mną a…
-Przestań. Myślisz, że nie widzę tych spojrzeń w jej kierunku? Zakochałeś się, pacanie.
Dracon osiągnął chyba apogeum złości. Podniósł ręce, nabrał dużo powietrza w płuca i z głośnym świstem i je wypuścił.
-A ty wszystko idealnie widzisz, jak ta zakichana Trellawney. Skończ bawić się w wróżkę i spełnij moją prośbę, dobrze?
-Spełnię, ale pod jednym warunkiem.
Malfoy prychnął. Co jak co, ale nikt nie będzie mu stawiał żadnych warunków!
-Po moim trupie.
-W porządku – Snape się uśmiechnął. – A więc pozwól, że będę kontynuował rolę wróżbity, bo to jak na razie wychodzi mi całkiem nieźle – dodał z naciskiem. Już miał wychodzić z pomieszczenia, kiedy Draco złapał go za ramię.
-Wygrałeś, ok? Jaki jest ten twój warunek, od siedmiu boleści?
-Przestaniesz się na nią gapić z jakże wielkim utęsknieniem i przystąpisz do działania. Bo po wojnie może być za późno.
-Oh, bo Ronald mi ją zabierze sprzed nosa? – zaśmiał się ironicznie.
-Tak. I wiesz co to może oznaczać? Że młody Weasley może być w pewnych sprawach lepszy od ciebie.
Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Dracona  w samotności. Malfoy junior był wściekły – ten durny nietoperz znowu ma rację!

Podczas gdy Draco rozmawiał z Severusem, Hermiona miała ochotę wyjść i nie wrócić. Czuła się okropnie w towarzystwie Lucjusza. Nie wierzyła w jego „dobre serce”. Stała z założonymi rękami i obserwowała go, a on chodził spokojnie po pokoju, oglądając pamiątki stojące na komodzie. Nie wiedziała co powiedzieć, czy stać dalej z założonymi rękami czy spokojnie usiąść… strasznie ją to irytowało. Nastała dziwna i krępująca cisza.
-Jak się czujesz, panno Granger? – Hermiona musiała się powstrzymać od prychnięcia.
-Dziękuję, w porządku.
-Draco dobrze sprawuje funkcje opiekuna?
-Draco się mną nie opiekuje. Przepraszam, ale kiedy ma się odbyć to spotkanie?
-niedługo zaczną przybywać członkowie zakonu. Panno Granger, wiem, że… - chwilę się zaciął, nie wiedział jak ubrać w słowa – nasze relacje od początku nie układały się jak najlepiej. Ale myślę, że czas to zmienić.
-Przykro mi ale… - pokręciła głową.
-Nie zdobędę pani zaufania? – westchnął. – Rozumiem, ale mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Przeszedłem na waszą stronę jeszcze przed Draconem i dziwię się, że jeszcze nie zdobyłem zaufania co najmniej części osób z zakonu feniksa.
-Nie ma pan jasnej przeszłości. A może pan udowodnić swoją rację? Że pan nie jest szpiegiem? Że walczy pan po naszej stronie?
-No cóż… - zamyślił się na chwilę. – Jakby nie patrząc, wiem, gdzie uciekłaś i jeszcze nie powiedziałem Voldemortowi o twoim położeniu.
-Jeszcze? – dopytała się.
-Przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć. Nie zamierzam nikomu przyznać się, że wiem gdzie jesteś.
Hermiona usiadła na sofie zrezygnowana. Spojrzała na Lucjusz z pewną uwagą i westchnęła.
-Musi mnie pan zrozumieć, nie potrafię obdarzyć kogoś tak szybko zaufaniem. Zbyt wiele razy zawiodłam się na ludziach i… po prostu nie potrafię.
-W porządku. A jak wyglądają relacje pani z moim synem? – zapytał, siadając na fotelu i podpierając się o swoją laskę. Zaczął obserwować zdziwioną dziewczynę, która próbując odpowiedzieć, zaczęła się jąkać.
-No cóż… zaprzyjaźniliśmy się. Draco to miły chłopak i… chyba chce dla mnie jak najlepiej.
-Dobrze cię traktuje?
-Pomaga mi dużo. Jestem bardzo wdzięczna za jego pomoc.
-Jestem dumny ze swojego syna. Jestem pewna, że moja żona też.
-Z pewnością – powiedziała bez krzty kpiny. – przepraszam za pytanie, ale… dlaczego pan przeszedł wraz z synem na naszą stronę?
Lucjusz nie krył zdziwienia.  Podniósł brwi do góry. Hermiona się speszyła.
-Oh, nie powinnam pytać. – Zarumieniona ukryła się za swoimi włosami i z nagłym zaciekawieniem zaczęła oglądać ramy okna.
-Nie, pytanie jest jak najbardziej w porządku. Cóż… zrozumieliśmy w porę, że bycie po stronie Voldemorta nie zwiastuje dobrej przyszłości. Z lekką pomocą Severusa przeszliśmy na inną stronę. Myślę, że to był dobry pomysł – uśmiechnął się.
W tym momencie do salonu wszedł zadowolony Severus, a tuż za nim przywlókł się obrażony Draco.
-Właśnie opowiadałem pannie Granger o naszym przejściu na waszą stronę. I… -zaczął Lucjusz, jednak przerwał, ponieważ rozległo się pukanie do drzwi.
-Otworzę! – krzyknęła niezwykle szczęśliwa Hermiona i pognała do drzwi. Chwyciła za klamkę i jej oczom ukazała się McGonagall. Gdy Minerwa zobaczyła nastolatkę, w jej oczach pojawiły się łzy.
-Hermiono! Kochana, jak się czujesz? O Merlinie, dzięki, że tobie nic nie jest…
-Pani profesor…
-Oh, mów mi Minerwa! W końcu skończyłaś w szkołę i teraz jesteśmy w jednym zespole.
-Dobrze, pani pro… Minerwo. – Uśmiechnęła się szeroko. –Przejdźmy do salonu, dobrze?
-W porządku. Zaraz dołączy Molly i pozostali.
Minerwa nie kłamała. Hermiona czekała w drzwiach, wciąż witając wszystkich nowo przybyłych. Hagrid, uszczęśliwiony podniósł ją i zakręcił się wokół własnej osi krzycząc coś tam o szczęściu, Lupin postarał się opanować swoje emocje i jedynie uścisnął dziewczynie rękę mówiąc o tym, że się cieszy, że ją widzi, Moody coś zaskrzeczał, że wszyscy powinni się leczyć, Nimfadora zaczęła się śmiać ciesząc się ze spotkania z Hermioną, podobnie jak wiele, wiele innych przybyłych na spotkanie. Pani Molly oczywiście pierwsze co zrobiła, to pognała do kuchni zrobić kanapki, bo Hermiona „wyglądała, jakby nie jadła miesiąc”. Najgorsze było jednak przywitanie z Ronem. Cała sytuacja była okropnie kłopotliwa, bo żadna ze stron nie wiedziała, co zrobić. Ostatecznie jednak uścisnęli się jak przyjaciele. Przybył nawet Harry z przekonaniem, że zapewne go nie zaproszą na zebranie. Molly zaczęła znosić talerze z kanapki na mały stół w salonie, gdzie było większość uczestników zakonu.
-Możemy zaczynać – stwierdził Moody.
-Czekamy na jeszcze kogoś – zauważył Severus. –Poczekajmy chwilę.
-Nie mamy czasu, Snape.
-Poświęć pięć minut swojego jakże ważnego czasu i przestań ględzić. Czekamy na kogoś BARDZO ważnego.
-Na kogoś, kto właśnie puka do drzwi? – wtrącił się Dracon, a Hermiona prędko wstała i poszła otworzyć. I właśnie nastała najbardziej kłopotliwa sytuacja w tym dniu. Nie wiedziała, jak przywitać dyrektora. Najbardziej zastanawiało ją to, co porabiał i gdzie ukrywał się przez tamte miesiące. Pamiętała wszystkie artykuły w proroku codziennym, które opisywały zaginięcie Albusa. Pamiętała też setki ludzi, które rozmawiały tylko o tym. To ją bolało, bo była świadoma, że właśnie zaginęła najważniejsza osoba w świecie czarodziejów. Tymczasem, Albus stał w progu domku z ogromnym uśmiechem, jakby nigdy nic się nie stało.
-Dzień dobry, panie profesorze – zdążyła tylko powiedzieć.
-Witam, panno Granger. –Wszystkie głosy w salonie natychmiast ucichły, gdy dyrektor się odezwał. – Mam dziwne wrażenie, że bardzo wyrosłaś, Hermiono.
-Niech pan wejdzie. –Wskazała ręką na salon. Kiedy razem wkroczyli, powstał wielki chaos przez przybycie dyrektora. Zebranie Zakonu Feniksa rozpoczęło się.

Jeszcze jedno: oto mój ask - http://ask.fm/Madi342. Jeśli tylko będę w stanie, odpiszę na każde pytanie! Mam nadzieję, że rozdział (niezabetowany) wam się podobał. Buziaczki!